Dzieci mają mnóstwo pytań. Skąd się biorą pomysły na książki, czy ich tworzenie sprawia przyjemność, ile czasu zajmuje pisanie jednej, która jest najfajniejsza lub najciekawsza. I oczywiście młodsze dzieci zawsze chcą wiedzieć: „A ile pani ma lat?”
Opowiadam, jak powstaje książka etap po etapie. Pokazuję maszynopis, wstępny skład, dopasowywanie ilustracji do tekstu. Wspominam też o tym, że napisany przeze mnie tekst trafia w ręce redaktorki, która sprawdza, czy nie ma w nim błędów.
– To pani robi błędy? Mimo że napisała pani tyle książek?
– Tak, naturalnie, popełniam błędy i to wcale niemało.
– Jeśli pani nie potrafi, to kto musi umieć pisać bezbłędnie po polsku?
No właśnie, kto? Daję sobie czas, odpowiadając pytaniem:
– Jak myślicie, kto?
– Nauczyciele!
Tak, na pewno wielu nauczycieli ma dużą łatwość pisania i bardzo ładnie formułuje myśli, ale nie sądzę, by pisali bezbłędnie, no może niektórzy poloniści.
– Profesorowie!
Oho! W Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym wydaliśmy kilkaset książek napisanych przez profesorów, wszystkie potrzebowały w mniejszym lub większym stopniu ingerencji redaktorów. Dla mnie to normalne i oczywiste. Nikt nie zna się na wszystkim, choć są tacy, którzy próbują, a przynajmniej tak się zachowują.
Prace laureatów nagrody Nobla też są sprawdzane, by na pewno nie przemknęły się żadne literówki lub źle postawione przecinki. W Polsce wraz z każdym nowym wydaniem Słownika Języka Polskiego zmieniają się zasady pisowni i interpunkcji, a już na pewno pojawiają się nowe obowiązkowe miejsca wstawiania przecinków. Kto jest w stanie za tym nadążyć?
– O! Profesorowie także nie piszą bezbłędnie.
Kiedy to mówię, nagle przeżywam olśnienie.
– Maturzyści! Tylko maturzyści raz w życiu przez cztery godziny muszą umieć pisać bezbłędnie! Pod karą!
Czy to nie jakiś absurd? Wszystkim innym wolno pisać z błędami i sięgać po pomoc redaktorów oraz programów korektorsko-edytorskich.